W samym sercu zimowego podwórka, tuż przy starym, rozłożystym dębie, stał Pan Bałwanek. Otulała go cisza, przerywana jedynie skrzypieniem śniegu i cichym śpiewem wiatru w nagich gałęziach drzew. Miał węglowe oczy, marchewkowy nos i szalik, który dawno stracił swój blask. A jednak najbardziej rzucała się w oczy jego mina — smutna, cicha, pełna tęsknoty.
Stał tak dzień za dniem, nieruchomy, obserwując świat wokół. Widział dzieci, które z daleka przebiegały przez podwórko, słyszał ich śmiech, lecz nikt nie zatrzymywał się przy nim na dłużej. Samotność była zimniejsza niż największy mróz. W jego śnieżnym sercu rodziło się jedno, ciche marzenie — by nie być już samotnym.
Pewnego ranka Ala i Franek wybiegli na podwórko. Mroźne powietrze szczypało ich w czerwone policzki, a oczy lśniły radośnie. Wtedy dostrzegli samotnego bałwanka stojącego przy starym dębie.
— Spójrz, Franek… On jest taki smutny — szepnęła Ala. — Może ulepiemy mu przyjaciela? — Jej słowa zabrzmiały w zimowym powietrzu jak ciche, dobre zaklęcie.
Dzieci natychmiast zabrały się do pracy. Toczyły wielkie, bielusieńkie kule, z których sypał się drobny, iskrzący śnieg. Ich rękawiczki były całe mokre, oddechy zamieniały się w małe obłoczki pary, a śmiech niósł się po całym podwórku. Każda kolejna chwila zbliżała ich do niezwykłego celu.
Wkrótce obok pana Bałwanka stanęła ona — pani Bałwankowa. Smukła jak zimowa dama, z delikatnymi gałązkami zamiast rąk, z uśmiechem jasnym jak promień zimowego słońca. Śnieg na jej sukni lśnił niczym rozsypane diamenty.
Pan Bałwanek spojrzał na nią niepewnie, jakby nie wierzył własnym oczom. A potem stało się coś niezwykłego — jego smutna twarz rozjaśniła się ciepłym, szerokim uśmiechem.
— Witaj — zdawał się szeptać bezgłośnie. — Jak dobrze, że już nie jestem sam.
Bałwankowa patrzyła na niego z łagodnością, a zimowy wiatr delikatnie poruszał jej śnieżną suknią. Od tej chwili pod dębem nie było już cienia smutku. Dzieci biegały wokół, rzucały śnieżkami, lepiły kolejne bałwanki, a całe podwórko wypełniało się śmiechem, ruchem i radością.
Pan Bałwanek i pani Bałwankowa stali obok siebie, dumni i szczęśliwi. Już nie marzli z samotności. Wiedzieli, że są dla siebie — na dobre i na złe, aż do pierwszych, ciepłych promieni wiosny.
Od tamtej pory każdy, kto przechodził przez podwórko, nie widział już jednego, lecz parę bałwanków stojących obok siebie, jakby od zawsze stanowili jedność. I chociaż zostały zrobione ze śniegu, uczyły wszystkich wokół rzeczy najważniejszych.
Nawet w samym sercu zimy największe ciepło rodzi się z obecności drugiego serca.
A przez życie najpiękniej idzie się w duecie.
